Gwiazdy, wy kwiaty, co się rozwijacie
na łące niebios o cichym wieczorze,
a kiedy wstają przedsłoneczne zorze,
jak brylant w ogniu, giniecie w szkarłacie:
po jakiejś drodze mistycznych zachwytów,
dążeń tajemnych, tęsknot nieokreślnych
myśl moja leci ku wam i w bezkreśnych
głębiach kołuje bezdennych błękitów.
W melodiach światła waszego się pluszcze,
w tajemnych wśród was przepada otchłaniach,
w tysiącznych skłonach i zmatrwychpowstaniach
przelata niebios nieskończone puszcze.
I jest jej, smutnej i w sobie zamknietej,
dobrze tam, wśród was, smętnych i tajemnic,
i milczeń pełnych, wiszących wśród ciemnic,
jak dusze pchnięte w zamyśleń odmęty.
I jest jej dobrze czasem, jak stepowy
rumak, co wicher piersią w pedzie chwyta
i złote iskry sypie spod kopyta:
lecieć i lotu znaczyć ślad ogniowy.
A czasem idzie jako dziecko w lesie
i trwożnie szuka między wami drogi.
czując olbrzymie jakieś tajne bogi,
jak lwy w pustyniach, błądzące w bezkresie.