Na jakichś pustyń niezmiernych ogromie,
co w cichych mroków oceanie toną,
cień w długiej szacie stoi nieruchomie
z głową bezładnie na piersi zwieszoną.
Miesięczna jasność, co na twarz mu pada,
rysy jej rzeźbi i oświetla chwiejna --
ach! Chrystusowa to chyba twarz blada,
taka bolesna, taka beznadziejna.