Cichy wieczorny mrok. Na niebie bladym
srebrny księżyca sierp i jedna jasno
swiecąca gwiazda. Na zachodzie blaski
słońca, co smętnie w dół zapada, gasną.
O takiej chwili niegdyś niosłem z sobą
na wolne pola, na szerokie tchnienia,
miłości moje, tęsknoty, nadzieje
i dziwne, cudne dziecinne marzenia.
I całą pełną, wezbraną mą duszę
sennej naturze rzucałem na łono
jak skarb olbrzymi!... Cóżem dziś jej rzucił?
Pustkę bezdenną, próżnię nieskończoną.