Za oknem stał kasztan, i pąki pęczniały,
choć śnieg na nich leżał puszysty i biały.
O świcie pochmurnym, o zmierzchu półsennym,
na lwowskiej ulicy pod murem więziennym
stał kasztan. Był marzec. Już śniegi topniały.
Jak często myślałem: nim wrócę do miasta,
już pewnie listowiem okryje się kasztan,
i pąki, sokami wezbrane, wystrzelą,
zabłysną, oślepią zielenią i bielą -
bo wiosna tak samo jak wolność narasta.
O wiosno... Kto walczą uchodził spod gromu,
kto dom swój postradał i drogę do domu,
ten nie wie, co począć ze swoją rozpaczą,
i łzami się dławi, bo oczy nie płaczą,
i milczy - bo jakże to mówić i komu?
Więc kasztan, pieszczony codziennym spojrzeniem,
był świadkiem jedynym i stał pod więzieniem.
Ta przestrzeń niewielka od krat do gałęzi
trzymała i rozpacz i krzyk na uwięzi.
I była nadzieją. I była marzeniem.
Jak wolno mijały tygodnie, miesiące,
wśród troski okrutnej, wśród nudy dręczącej,
bez wieści od bliskich, bez słów, bez otuchy -
aż przeszły nareszcie marcowe podmuchy
i złotem na kraty rzuciło się słońce!
Był więzień, co nie mógł spać nocą wiosenną,
na twardej podłodze spoczywa wraz ze mną
i zrywał się w nocy, do okna się skradał,
chwytając za kraty z gwiazdami coś gadał
milczeniem - tą mową serdeczną, tajemną.
A wiosna wdzierała się dalą błękitną
do oczy stęsknionych i moc nieuchwytną
sączyła w korzenie, gałęzie, pąkowie
kasztanu - aż noocą majową przed nowiem
spełniało się dzieło - to kasztan rozkwitnął!
Więc więzień bezsenny usłyszał pękanie
tych kwiatów i zerwał się, półobłąkany,
do okna poskoczył, kratami zatargał,
rozbudził nas - (pianę miał białą na wargach) -
i krzyczał słowami ciężkimi jak kamień:
"Słuchajcie, to rwą się granaty nad Lwowem,
to huczą armaty, to krokiem miarowym
nadciąga piechota, a dalej po bruku
to czołgi łoskoczą, poznaję po stuku,
i słyszę, jak dudnią ułańskie podkowy...
Po niebie eskadra drapieżnie już krąży...
Ja muszę dołączyć... Jak serce mi ciąży...
Tam na mnie czekają... tam wiosna... tam bitwa..."
I biel kasztanowa zuchwale rozkwitła
za kratą więzienną... I padł podchorąży.
Ja nigdzie nie czułem powiewów tak słodkich,
jak wtedy w więzieniu... Gdy piszę te zwrotki,
wspominam młodego żołnierza, i w ciszę
wiosenną wsłuchując się, raz jeszcze słyszę:
"Ujdi, zakliuczonnyj, ujdi ot rieszotki!"
choć śnieg na nich leżał puszysty i biały.
O świcie pochmurnym, o zmierzchu półsennym,
na lwowskiej ulicy pod murem więziennym
stał kasztan. Był marzec. Już śniegi topniały.
Jak często myślałem: nim wrócę do miasta,
już pewnie listowiem okryje się kasztan,
i pąki, sokami wezbrane, wystrzelą,
zabłysną, oślepią zielenią i bielą -
bo wiosna tak samo jak wolność narasta.
O wiosno... Kto walczą uchodził spod gromu,
kto dom swój postradał i drogę do domu,
ten nie wie, co począć ze swoją rozpaczą,
i łzami się dławi, bo oczy nie płaczą,
i milczy - bo jakże to mówić i komu?
Więc kasztan, pieszczony codziennym spojrzeniem,
był świadkiem jedynym i stał pod więzieniem.
Ta przestrzeń niewielka od krat do gałęzi
trzymała i rozpacz i krzyk na uwięzi.
I była nadzieją. I była marzeniem.
Jak wolno mijały tygodnie, miesiące,
wśród troski okrutnej, wśród nudy dręczącej,
bez wieści od bliskich, bez słów, bez otuchy -
aż przeszły nareszcie marcowe podmuchy
i złotem na kraty rzuciło się słońce!
Był więzień, co nie mógł spać nocą wiosenną,
na twardej podłodze spoczywa wraz ze mną
i zrywał się w nocy, do okna się skradał,
chwytając za kraty z gwiazdami coś gadał
milczeniem - tą mową serdeczną, tajemną.
A wiosna wdzierała się dalą błękitną
do oczy stęsknionych i moc nieuchwytną
sączyła w korzenie, gałęzie, pąkowie
kasztanu - aż noocą majową przed nowiem
spełniało się dzieło - to kasztan rozkwitnął!
Więc więzień bezsenny usłyszał pękanie
tych kwiatów i zerwał się, półobłąkany,
do okna poskoczył, kratami zatargał,
rozbudził nas - (pianę miał białą na wargach) -
i krzyczał słowami ciężkimi jak kamień:
"Słuchajcie, to rwą się granaty nad Lwowem,
to huczą armaty, to krokiem miarowym
nadciąga piechota, a dalej po bruku
to czołgi łoskoczą, poznaję po stuku,
i słyszę, jak dudnią ułańskie podkowy...
Po niebie eskadra drapieżnie już krąży...
Ja muszę dołączyć... Jak serce mi ciąży...
Tam na mnie czekają... tam wiosna... tam bitwa..."
I biel kasztanowa zuchwale rozkwitła
za kratą więzienną... I padł podchorąży.
Ja nigdzie nie czułem powiewów tak słodkich,
jak wtedy w więzieniu... Gdy piszę te zwrotki,
wspominam młodego żołnierza, i w ciszę
wiosenną wsłuchując się, raz jeszcze słyszę:
"Ujdi, zakliuczonnyj, ujdi ot rieszotki!"