Pochód

Władysław Broniewski

Trotuarów wyschłe gardziele pożerały kapiące gorąco,
rozżarzone słońca kawały upadały z łoskotem na dach.
Tłum nadchodził. Tłum w niebo urastał. Parł. Łokciami ulice roztrącał.
Uciekały, dzwoniły tramwaje. Sztywno, rzędem za gmachem szedł gmach.

Rozkwitały niebiosa jak oczy. Oczy kwitły niebiesko jak chabry.
Dygocące serca huczały, pokłębione w okrzyki i spazm.
Wiatrem ulic - ptaki-chorągwie. Wiatrem ulic - dymy od fabryk.
Żył błękitnych w pięściach napięcie. Kołysanie. Łbów taran o głaz.

Triumfalne łuki wiaduktów napinały cięciwy rozpędu.
W czaszkach rosły kopuły bazylik, milionkroć ogromniejsze niż Rzym.
Piersi nagie - ryczące baterie, rozpalone wybuchów obłędem.
Pieśni w krew owinięte jak w sztandar. Sztandar w płomień zatknięty i w dym.

Rozjuszone kłęby centaurów, reflektory palących promieni
lawą czarną buchały na miasto, przewalały niebiosa przez bruk.
Bladły oczy ogromne błękitu, przerażone, oślepłe czerwienią.
Pęczniał wulkan serc dygocących, głów płonących, pięści i nóg.

Inne teksty autora

Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski
Władysław Broniewski