Trotuarów wyschłe gardziele pożerały kapiące gorąco,
rozżarzone słońca kawały upadały z łoskotem na dach.
Tłum nadchodził. Tłum w niebo urastał. Parł. Łokciami ulice roztrącał.
Uciekały, dzwoniły tramwaje. Sztywno, rzędem za gmachem szedł gmach.
Rozkwitały niebiosa jak oczy. Oczy kwitły niebiesko jak chabry.
Dygocące serca huczały, pokłębione w okrzyki i spazm.
Wiatrem ulic - ptaki-chorągwie. Wiatrem ulic - dymy od fabryk.
Żył błękitnych w pięściach napięcie. Kołysanie. Łbów taran o głaz.
Triumfalne łuki wiaduktów napinały cięciwy rozpędu.
W czaszkach rosły kopuły bazylik, milionkroć ogromniejsze niż Rzym.
Piersi nagie - ryczące baterie, rozpalone wybuchów obłędem.
Pieśni w krew owinięte jak w sztandar. Sztandar w płomień zatknięty i w dym.
Rozjuszone kłęby centaurów, reflektory palących promieni
lawą czarną buchały na miasto, przewalały niebiosa przez bruk.
Bladły oczy ogromne błękitu, przerażone, oślepłe czerwienią.
Pęczniał wulkan serc dygocących, głów płonących, pięści i nóg.
rozżarzone słońca kawały upadały z łoskotem na dach.
Tłum nadchodził. Tłum w niebo urastał. Parł. Łokciami ulice roztrącał.
Uciekały, dzwoniły tramwaje. Sztywno, rzędem za gmachem szedł gmach.
Rozkwitały niebiosa jak oczy. Oczy kwitły niebiesko jak chabry.
Dygocące serca huczały, pokłębione w okrzyki i spazm.
Wiatrem ulic - ptaki-chorągwie. Wiatrem ulic - dymy od fabryk.
Żył błękitnych w pięściach napięcie. Kołysanie. Łbów taran o głaz.
Triumfalne łuki wiaduktów napinały cięciwy rozpędu.
W czaszkach rosły kopuły bazylik, milionkroć ogromniejsze niż Rzym.
Piersi nagie - ryczące baterie, rozpalone wybuchów obłędem.
Pieśni w krew owinięte jak w sztandar. Sztandar w płomień zatknięty i w dym.
Rozjuszone kłęby centaurów, reflektory palących promieni
lawą czarną buchały na miasto, przewalały niebiosa przez bruk.
Bladły oczy ogromne błękitu, przerażone, oślepłe czerwienią.
Pęczniał wulkan serc dygocących, głów płonących, pięści i nóg.