Drzewa - chude, tragiczne - machały ręką,
cienie - szalone - skakały do lśniących kałuży...
Oczy! - a w oczach i straszno, i miękko -
oczy - niedobre, aksamitne, duże.
Splątały nas włosy wiatru zlepione deszczem,
ściga na czarnych skrzydłach żarłocznych stado.
Milcz! Uciekamy. Zdążymy. Tak, wiem, daleko jeszcze.
O, choćby było najdalej, muszę dojechać, dojadę!
Dokąd? - nie wiem. Dokąd? - nie pytaj.
Ulice lecą na oślep, w czarne krzyżują się iksy.
Wiatr-pies na zakręcie milczkiem za gardło chwyta.
Patrz! wsiadł na konia z dorożki archanioł z Apokalipsy...
Słyszysz! - tam miasto syczy, ślepia mu płoną.
Spadamy w mrok - tam nic nie ma - i nic się więcej nie zdarzy,
tylko serca, tylko serca huczące wicher rozkołysze jak dzwony,
tylko deszcz, tylko deszczu ukłucia - drobniutkie kropelki na twarzy...
cienie - szalone - skakały do lśniących kałuży...
Oczy! - a w oczach i straszno, i miękko -
oczy - niedobre, aksamitne, duże.
Splątały nas włosy wiatru zlepione deszczem,
ściga na czarnych skrzydłach żarłocznych stado.
Milcz! Uciekamy. Zdążymy. Tak, wiem, daleko jeszcze.
O, choćby było najdalej, muszę dojechać, dojadę!
Dokąd? - nie wiem. Dokąd? - nie pytaj.
Ulice lecą na oślep, w czarne krzyżują się iksy.
Wiatr-pies na zakręcie milczkiem za gardło chwyta.
Patrz! wsiadł na konia z dorożki archanioł z Apokalipsy...
Słyszysz! - tam miasto syczy, ślepia mu płoną.
Spadamy w mrok - tam nic nie ma - i nic się więcej nie zdarzy,
tylko serca, tylko serca huczące wicher rozkołysze jak dzwony,
tylko deszcz, tylko deszczu ukłucia - drobniutkie kropelki na twarzy...