Słońce, kpie stary, niesforny a żwawy,
Czemu zaglądasz
Przez okna i kotary nasze? Zali żądasz
Od kochanków, by w ślad twych pór biegły ich sprawy?
Idźże a łajaj, zuchwały nicponiu,
Uczniów spóźnionych i chłopców w terminie,
Myśliwym dworskim powiedz, że król już na koniu,
Mrówki zwołuj, niech każda z plonem się uwinie.
Miłość zawsze ta sama. Nie zna zmiany
Pór roku, dni i godzin. To czasu łachmany.
Iż promienie twe zacne oraz pełne mocy,
Nie myśl tak snadnie,
Przyćmiłbym je zmrużeniem powiek, lecz mrok kradnie
Jej obraz na zbyt długo — mamże przymknąć oczy?
Skoro cię nie oślepi jej spojrzenie,
Zajrzyj tu jutro, znowu o tym czasie,
I powiedz, czyli Indii skarby i korzenie
Są tam, gdzieś je ostawił, czy tu leżą zasie;
I pytaj się o królów, coś ich widział w świecie,
Usłyszysz: wszyscy oni tu, w tym łożu przecie.
Ja — to Książęta, w niej Mocarstwa żyją.
Cóż reszta przy tem?
Książęta nas udają. Udanym zaszczytem
Jest przy nas każdy honor, skarby — alchemiją.
Połowy naszych szczęść nie masz w swym stanie.
Słońce! Bo tak już jest na tym tu świecie.
Iżeś stare — pofolguj, a że twe zadanie
Świat ogrzewać, ogrzałeś już nas dwoje przecie,
Świeć nam tedy, bo wszędzie blask twój jest rozlany:
To łoże twoim centrum, a sferą — te ściany.