Nie myślisz wcale, biedny kwiatku,
Ty, którego widziałem, jak od dnia narodzin
Wzrastałeś i piękniałeś, jak płatek po płatku
Rozwijałeś się bujnie z biegiem prędkich godzin,
By teraz na gałązce jaśnieć okazale:
Nie myślisz wcale
O tym, że zima blisko, że już jutro przecie
Mogą cię mrozy zwarzyć lub zdmuchną zamiecie.
Nie myślisz wcale, biedne serce,
Ty, które jeszcze wciąż krążysz koło niej,
Marząc, że po mozolnej, długiej poniewierce
Przylgniesz do zakazanej, opornej jabłoni,
Że ugnie się, gdy będziesz nalegać wytrwale:
Nie myślisz wcale
O tym, że jutro, nim się tamto słońce zbudzi,
Ruszę z tobą i Słońcem w podróż, między ludzi.
Lecz ty, o serce, woląc raczej
Dręczyć się, nurzać w troski nieprzebrane,
Powiesz: Jedź, jeśli musisz; cóż to dla mnie znaczy?
Tutaj mam swoje sprawy, i tutaj zostanę;
Ty odwiedzaj przyjaciół: kompania wesoła
Nasycić zdoła
Twe oczy, uszy, język, całe twoje ciało
Cóż ci szkodzi, że serce w domu pozostało?
Dobrze więc, zostań; lecz wiedz przy tym,
Kiedy nadejdzie twoich starań pora,
Że w nagim sercu, żadnym ciałem nie okrytym,
Kobieta widzi raczej coś na kształt upiora;
Jak ma poznać, żeś moje? Serca pozbawiona,
Jak się przekona,
Żeś jest sercem? Zna może inne części ciała
Z praktyki, ale — wierz mi — serca nie poznała.
Zatem spotkajmy się w Londynie
Za dni dwadzieścia, a własną osobą —
Świeżą, tęgą — zaświadczę, że czas milej płynie
Wśród ludzi, niźli gdybym został z nią i z tobą.
Jedź ze mną, serce, zamiast pytać sobie biedy:
A dam cię wtedy
Innej mej przyjaciółce, co równie jest rada,
Gdy tak ciało, jak duszę w darze jej się składa.