Kochałem był cię już dwa lub trzy razy,
Nie znając jeszcze twojej twarzy ni imienia;
Tak w formie głosu albo płynnego płomienia
Zjawiają nam się anioły bez skazy;
Kiedym cię poznał, ujrzałem istnienia
Twego nadobne, wdzięczne i puste obrazy:
Lecz skoro dusza ma — której dziecięciem
Jest miłość — przez cielesne zmysły tylko działa,
Również i miłość nie zwiewnym pojęciem
Być musi, ale przybrać, jak rodzic, kształt ciała:
Taką więc miłość proszę, by poznała,
Kim i czym jesteś — i pozwolę
Wyrazić jej się w ciała twojego żywiole,
Utrwalić się w twych ustach, oku, włosach, czole.
Myślałem jednak, że skarby bogate
Twojej urody będą balastem jedynie,
Który sprawia, że statek równym kursem płynie:
Lecz obciążyłem miłości fregatę
Nadmiernie, widzę; na owej głębinie
Każdy twój włos ją może zatopić; a zatem,
Gdy o miłości to jedno wiadomo,
Że jej nicość ni świetność w pełni nie zawiera,
Niech — tak jak anioł, co postać widomą
Z powietrza, nie tak jak on czystego, przybiera —
Miłość twa moją otoczy jak sfera;
Ta sama niewspółmierność zgoła,
Która dzieli powietrza czystość i anioła,
Kobiecą miłość z męską w nas połączyć zdoła.