Ckliwa niewiasto, śmierci mężowi życząca, Czemu na jego zazdrość skarżysz się bez końca? Gdyby otruty leżał w śmiertelnej pościeli, Spuchły, ze skórą w strupach, gdybyśmy słyszeli, Że jego oddech staje się krótki i wartki, Jak gdy muzykant żwawy nutę drobi w ćwiartki, Gdyby rwały go wstrętne wymioty, gotowe Wyrzygać jego duszę z piekła w piekło nowe, Gdyby wrzaskiem głuszyło go krewniaków grono, Pragnąc wyżebrać spadek za łzę wymuszoną — Nie w łzach byłabyś wtedy, lecz w przednim humorze, Jak niewolnik, co jutro wolność zyskać może; Czemuż więc płaczesz widząc, jak sam się uśmierca, Łykając własną zazdrość, tę truciznę serca? Winnaś mu raczej wdzięczność, bo najgrzeczniej w świecie Każdym swym podejrzeniem ostrzega nas przecie. Nie wolno nam już odtąd kpić z niego otwarcie Ani z jego szpetoty drwić w złośliwym żarcie; Ani, przy nim za stołem siedząc, prócz spojrzenia Wymieniać zdrożne słowa, dotknięcia, westchnienia; Ani też, gdy rozdęty od potraw zbyt wielu, Z sapaniem w wiklinowym zasiada fotelu, Nie wolno nam przywłaszczać sobie po kryjomu Jego łoża i igrać w jego własnym domu. Dziś widzę, że to szanse nasze nadweręża; Dom jest królestwem, zamkiem i diecezją męża. Lecz jeśli — jak ci, których nachodzi ochota Lżyć księcia lub bić pieniądz z książęcego złota, Więc jadą za granicę i tam grzeszą — w innym Domostwie się oddamy igraszkom niewinnym? Tam możemy, bezpieczni przed płatnymi szpiegi Twego męża, drwić z jego intryg i strategii, Jak mieszkańcy prawego Tamizy wybrzeża Szydzą z mera Londynu lub Niemcy z papieża.