Miłość moja tak czystą już mi się nie zdawa,
Jakem ją widział wprzódy,
Skoro umie, jak trawa,
Przetrwać zmienność pór roku i mijania trudy;
Całą zimę snadź łgałem, swą mękę miłosną
Zwąc największą — boć przecież zwiększyła się wiosną.
Lecz jeśli miłość, lek ów, co leczy bez końca
Ból większym bólem, nie jest kwintesencją, którą
Alchemik destyluje, lecz raczej miksturą
Utartą z cierpień duszy i z rześkości Słońca —
Jeśli tak, miłość nie jest to abstrakt, jak mniema
Ten, kto innej kochanki oprócz Muzy nie ma,
Lecz, jak wszystko, z pierwiastków się składa i skłania
Czasem do kontemplacji, czasem do działania.
A jednak miłość nie jest większa dzięki wiośnie,
Lecz wyraźniejsza raczej;
Tak jak gwiazda nie rośnie
Dzięki Słońcu, lecz błyszczy coraz to inaczej.
Rozkwitają na wiosnę czułe uniesienia
Jak pąk z przebudzonego miłości korzenia.
I jeśli, tak jak kręgi tworzą się na wodzie
Z kręgu jednego, miłość urasta i wzbiera —
Na jedno niebo składa się każda jej sfera,
Bo wszystkie mają swoje centrum w twej urodzie.
Każda wiosna to żarów miłosnych przydatek,
Lecz — jak książę, co nowy nakłada podatek
W czas wojny, zaś po wojnie już go nie umorzy —
Zima nie cofnie tego, co wiosna przysporzy.
Przełożył
Stanisław Barańczak