Ci, co głębiej ode mnie grzebali się w sztolni
Miłości, powiadają, że byli w niej zdolni
Trafić na szczęścia głębokie pokłady:
Ja dotrzeć do tych skrytych złóż nie dałbym rady,
Choćbym kopał i kochał się jeszcze mozolniej;
Wszystko to fałsz, gdy spojrzeć z bliska:
Jak alchemik, Eliksir pragnąc legendarny
Stworzyć, wychwala swój garnek ciężarny,
Już gdy z substancji przeróżnych zlewiska
Pachnidło lub lekarstwo przypadkiem uzyska —
Tak i kochanków czeka nie szczęście olbrzymie,
Lecz noc, krótka jak w lecie a chłodna jak w zimie.
Spokój, dostatek, honor — któż ten skarb wymienia
Na grę mydlanych baniek i lotnego cienia?
Czyż to jest miłość, że mój lokaj zwie się
Równie jak ja szczęśliwym, gdy już wreszcie zniesie
I ślubnych, i poślubnych scen upokorzenia?
Jeśli przysięga zakochany,
Że ślub łączy nie ciała, ale dusze czyste,
Przysiągłby równie prawdziwie, zaiste,
Że w zgiełku gości weselnych zza ściany
Słyszy akord, przez sfery harmonijnie grany.
Nie chciej duszy w kobietach; przy całym rozumie
Są, gdy się je posiędzie, już tylko jak mumie.