O Madeju rozbójniku

Jan Kasprowicz

 

 

     Jechał raz kupiec ciemnym lasem, z długiej podróży wracając, i zabłądziwszy ugrzązł z wozem w gęstym bagnie. Wyciągnąć go nie mógł żadną miarą, toteż rad był, kiedy się zjawił Siłacz i mówił:
     - Wóz ci wyciągnę, jeno przyrzeknij, że oddasz mi w nagrodę to, co znajdziesz w domu, a o czym dotąd ci nie wiadomo.
     Zgodził się z radością i Siłaczowi poręczył na piśmie.
     A Siłaczem był sam czart przeklęty, zasię pismem cyrograf.
     Zasmucił się ogromnie, gdy, wróciwszy do domu, przekonał się, że złemu duchowi oddał własnego syna. Syn ten narodził mu się przede dniami, o czym on, będący znaczny czas w drodze, nie posłyszał.
     Ale syn, dorósłszy, oświadczył mu, że się piekła nie boi i, gdy nadeszła przepisana chwila, od razu wyruszył w świat ku przybytkom piekielnym.
     Idąc tak, przybył do głuchego boru i tutaj spotkał Madeja Rozbójnika.
     Ten chciał go zabić, choć za nim matka Madejowa prosiła, którą jedną z całej swej rodziny zostawił przy życiu.
     Słyszał rozbójnik o tym, że za jego straszne postępki czekają go w piekle męczarnie najokropniejsze. Przedsię jakie, nie wiedział, a wiedzieć zapragnął. I rzekł do chłopca: - Życie ci podaruję, jeno mi wieści z piekła przyniesiesz.
     Chłopiec przyobiecał.
     Dotarłszy do bram Lucyperowych, zapukał do nich i zażądał, aby mu zwrócono ojcowski cyrograf.
     Chciał to uczynić Lucyper, wiedzący, że dla niewinnego, a dobrego dziecka miejsca w piekle nie ma.
     Oparł się temu diabeł podrzędny, Kulawy Twardowski - i wtedy władca piekielny krzyknął: - Precz z tym kulasem na madejowe łoże!
     Pobiegł chłopiec, aby to łoże zobaczyć: z żelaza było, naszpikowane najrozmaitszymi brzytwami, z góry kapała rozgrzana siarka, a dołem, pod tą łożnicą, palił się ogień wieczysty.
     Wracając z czeluści piekielnych, zaszedł ten prawy, czysty, a odważny młodzianek do Madeja Rozbójnika i powiadomił go o tym, co widział.
     Zbój się ogromnie przeraził i wielką rozpoczął pokutę.
     Zatknął w ziemię maczugę, ukląkł przy niej i mówił, że kajać się tak będzie dopóty, dopóki skądsiś nie dostanie przebaczenia - i tak się kajał przez lat kilkadziesiąt. A w czasie tym maczuga, gdy on tak niewzruszenie klęczał przy niej i łzami ją podlewał, wyrosła w piękną jabłoń, a na tej jabłoni złociste, woniejące zabłysły jabłka.
     Radował się siwowłosy, długobrody pokutnik.
     Jednego razu zjawił się w lesie Czcigodny Starzec, zobaczył Madeja Rozbójnika, jak klęczał pod jabłonią, i rzekł:
     - Przebaczenie masz, zbawiła cię twoja skrucha.
     A tym Czcigodnym Starcem był nie kto inny, a tylko ów chłopiec, który swoją czystą duszą bramy zwyciężył piekielne.
     Podczas gdy to mówił, złociste, woniejące jabłuszka zmieniały się w białe gołąbki i uleciały do góry, ku niebiosom: były to dusze pomordowanych ongiś przez Madeja.
     Sam on rozsypał się w proch, a dusza jego poleciała również ku niebu za gołąbkiem ostatnim, za duszą jego rodzonego ojca, którego był również zabił, a który mu teraz winę, tę ze wszystkich najstraszniejszą, przebaczył.

Inne teksty autora