Gdy grób, gdzie spoczną moje kości,
Otworzy się dla nowych gości
(Bo umie grób, po kobiecemu,
Być łożem więcej niż jednemu)
I grabarz w nim dostrzeże
Kość z bransoletką z jasnych włosów wkoło,
Pomyśli, marszcząc czoło,
Że kochankowie znaleźli tu leże,
Którzy widać pragnęli dzięki tej ozdobie
W tłoczny Dzień Sądu poznać się, spotkać przy grobie
I mieć się wzajem jeszcze przez chwilę przy sobie.
Jeśli to będzie kraj lub era,
W których dewocja silnie wzbiera,
Grabarz zaniesie szczątki ciała
Do króla albo kardynała
I kult relikwij nowy
Nazwie cię Marią Magdaleną zgoła,
Mnie zaś też kimś obwoła;
Lud czcić nas będzie, zwłaszcza białogłowy;
A że wszystkim w tych czasach cuda będą w głowie
Jedynie, niech ten papier potomności powie,
Jakie czynili cuda czyści kochankowie.
Kochaliśmy się więc zawzięcie,
Nie wiedząc czemu, i pojęcie
O płci posiadłszy równie duże,
Jak nasi Anięłowie Stróże;
Witając ją, żegnając,
Kradłem całusa, lecz nie między tymi
Ucztami; i czystymi
Byliśmy, respekt dla pieczęci mając,
Które łamie natura, prawem poskromiona.
Te były nasze cuda. Ten tylko dokona
Większych, kto powie, jakim cudem była ona.