Karczemka

Sándor Petőfi

Stoi karczemka na końcu wioski,
I patrzy prosto na nurt Samoszki
Przejrzałaby się w toni głębokiej
Ale już nocne nadchodzą mroki

 

Mrok nocny pada. W cichym rozgwarze
Kończą się prace, milkną żniwiarze.
Przestały huczeć młyńskie kamienie,
Zapanowały mrok i milczenie.

 

Lecz za to w karczmie rozgwar niemały:
Brzmią dźwięki pieśni - grają cymbały -
Tańczą chłopaki rozochocone,
Aż trzeszczą w oknach szyby wstrząśnione.

 

- Hej-że karczmarko, złota dziewczyno,
Staw tu przed nami najlepsze wino
Niech będzie stare - niech będzie czyste - 
I, jak mój młody konik, ogniste.

 

- Hej-że Cyganie! Zagraj na dudzie - 

Tańcujmy żywo! tańcujmy ludzie.
Całą mą sakwę wytańczyć muszę,
Muszę wytańczyć całą mą duszę.

 

Wtem od ulicy w okno ktoś wali.
- Chłopcy, mniej wrzawy róbcie na sali.
Wielmożny pan nasz spać chce w tej porze,
Przez wasze krzyki usnąć nie może.

 

- Niech czarci porwą twojego pana - 

I ty, służalcze, idź do szatana!
Hejże, Cyganie, zagraj na dudzie:
Tańcujmy dalej, tańcujmy ludzie.

 

Znów bicie w okno gromadka słyszy.
- Niech się panowie weselą ciszej,
Niech Bóg wam szczęści. Tak późna pora...
Biedna matula moja jest chora.

 

Nikt na te prośby nie odpowiada.
Płacą karczmarce, ile wypada:
Milkną cymbałów dźwięki wrzaskliwe.
Idą do domu chłopcy poczciwe.