Na ulicy Słowiczej, na ulicy zmyślonej
Nie ma wcale kamienic, tylko same balkony.
Pozawieszał je nigdyś na pozornych zawiasach
Obłąkany architekt, który nie żył w tych czasach.
Nikt z przechodniów nie dotarł do zmyślonej ulicy;
Unikają jej szklarze i wędrowni muzycy,
Tylko księżyc zarzuca na balkony swą pełnię
I przepływa bez cienia, niewidzialny zupełnie.
Na balkonach są róże, a na różach słowiki;
Róże mdleją po nocach od słowiczej muzyki,
I to wszystko się dzieje, jakby działo się we śnie,
A zarazem istniało poza snem jednocześnie.
I odróżnić nie sposób mgły od snu, co tak ściśle
Mgłą się staje jak dotąd w żadnym innym zamyśle.
A ty błąkasz się nocą po ulicy Słowiczej
Pełna westchnień tłumionych i niewiernych słodyczy,
I ku górze wyciągasz przezroczyste swe dłonie,
Bym ukazał się tobie na zmyślonym balkonie.
Na ulicy Słowiczej
Jan Brzechwa
Inne teksty autora
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa