Jestem taki siny, jestem taki chory,
Leżę rozpostarty, konam na uboczu,
Noc ma ciężki zapach kamfory
I gorączki, i moczu...
Wszyscy mnie żegnali, wszyscy już płakali,
Wszyscy zrozumieli, że nie ma ratunku,
I z mych ust lękliwie ciułali
Zgrzany dech pocałunku.
I odeszli wszyscy od mojego łóżka,
Lekarz mądrą głową nade mną pokiwał
Przyszła do mnie tylko staruszka,
Taka siwa, poczciwa...
Cicho zaśpiewała, głośno zakasłała,
Trochę się zgarbiła i trochę przysiadła...
Aż się nagle rozprostowała
Wzdłuż mego prześcieradła.
Na mnie się zwaliła, rozkraczyła nogi,
Chciwie mnie wgarnęła w swoje biodra starcze
I jęczała pieszcząc: "Mój drogi,
Czy ci aby nastarczę?"
Czułem szorstkie tarcie jej zwiędłego brzucha,
Zaduch jej oddechu i dziąsła chwytliwe,
Aż opadło wreszcie bez ducha
Ciało jej nieżywe.
Leżę rozpostarty, leżę na uboczu,
Ona lgnie do mego stygnącego łona,
Ma zapach gorączki i moczu
I jest - nieogarniona.
Gwiazdy rybim okiem okien moich strzegą,
Na ratuszu miejskim stanęły zegary...
Ach, jak szkoda mnie, młodego,
Dla niej. Dla takiej starej!
Śmierć
Jan Brzechwa
Inne teksty autora
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa