Do Jonathana Swifta

Ernest Bryll

 

 

Do Ciebie zwracam się dziekanie
Ja - jeden z karłów Liliputu
Wiem, jeśli człowiek przy mnie stanie
Nie sięgnę przyszwy jego butów

 

Wiem, jak jest śmieszne podglądanie
Z tej wysokości, jatek naszych:
- Główki pośpiesznie pościnane
Spęczniałe niby ziarnka kaszy
Po mysich dziurach piski, spiski
Żałośne antyszambrowanie
Wielkie żeglugi na dnie miski...

 

To wszystko prawda mój dziekanie

 

O, obiektywny aż do kości
Tyś, skrobiąc słowa swe z rozwagą
Stworzył człowieczej wyniosłości
Olbrzymów kraju Brobdingnagu

 

I ludzkość nagle tak skarlała
Po wielkiej pięści chmurą ciemną
Jej mądrość cała, honor, chwała
Krzykiem Jahusa w noc jesienną

 

Wśród  ludu mężnych Liliputów
Wielkie stąd było świętowanie
Że "nikt nie wyższy przyszwy butów"
Dziękuję za to, mój dziekanie

 

Co będzie dalej - Przenikliwy
Którego mądrość zachwyt budzi
Wśród karłów, ludzi i nadludzi?...
Czy można odkryć ląd szczęśliwy?
Czy można skończyć wędrowanie
Po cierpkim, chwiejnym oceanie?...

 

- Wytłumacz mnie nędznemu, powiedz
Skądże pod niebem twej ironii
Dojrzała sucha niby owies
Insuła przepoczciwych koni
Skąd po satyrach to bajanie?
Pytam cię pięknie, mój dziekanie

 

Pytam się ciebie, pytam siebie
Dlaczego nikt z nas nie wytrzyma
Tej wiedzy, że nic więcej ni ma
Że starczy zmienić perspektywę
A to co dla nas krwawe, żywe
Co wielkim z wielkich - tak maleje
Jak śmieszne prawdy i nadzieje...

 

Nie będzie wyspy gniadych, siwych
Szpaków, bułanych, sprawiedliwych
Żadne nie stworzy jej pisanie

 

To chyba prawda, mój dziekanie
A jednak skończyć tak nie mogą
Choć to jest głupie, słucham, czekam

 

Może przez wodę, kamień, ogień
Dobiegnie do nas skądś z daleka
Houyhnhnmów rżenie błogie

 

O jakże piękne to śpiewanie!
Ja, biedak z kraju Liliputów
Co jeśli przy człowieku stanie
Nie sięgnie przyszwy jego butów
Jestem ci równy, mój dziekanie

 

Naiwne łączy nas czekanie