Spustoszyłaś mnie na zawsze ogniem, wichrem i zarazą,
Serce zżarłaś i przeżarłaś jak przeżera rdza żelazo,
I odeszłaś, ukochana, roześmiana, rozśpiewana,
W urojone wniebowzięcia, w letnią noc świętego Jana.
Pod brzozami, pod lipami, pod wonnymi gałęziami,
W ciele twoim duch się zbudzi, nieobecny między nami,
Pod brzozami księżyc zgaśnie, ciało wrzaśnie, krew zamroczy
Uroczyste twoje usta, przezroczyste twoje oczy,
I przeminie oka mgnienie, oka mgnienie tysiącletnie,
I już żaden pocałunek ust zamkniętych nie rozetnie.
Przyjdzie noc pachnąca nowiem, zwisająca nad wezgłowiem,
Wtedy zbudzisz się, zawołasz, ale ja ci nie odpowiem,
Wtedy okna pootwierasz w noc pachnącą, w północ ciemną
I zobaczysz, że mnie nie ma i że już nie jesteś ze mną,
Staniesz w progu i struchlejesz, i upadniesz na kolana,
I upadniesz, ukochana, zapłakana, zapłakana,
Że skończyło się już wszystko, gdzieś za nami, gdzieś przed nami,
Że tak wiszę pod sufitem między dwoma wiecznościami.
Między dwoma wiecznościami
Jan Brzechwa
Inne teksty autora
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Jan Brzechwa