Czy umrzeć mam?Czy uciec?
1
Czy umrzeć mam? Czy uciec tam,
Gdzie nie nęci i nie smęci
miłowanie?
Czy się bronić? Czy pokłonić?
Czy bez żalu się odsłonić
tkliwej ranie?
Jej sługą na wieczność długą
Tak czy owak mnie uczyni jej uroda.
A gdy wzgardzi mną, tym bardziej
Na zawsze mi będzie szkoda.
2
Jednak muszę wylać duszę
I wysłowić tę katuszę,
co się we mnie dzieje.
Uśmiech jej udręce mej
Zmilknąć każe... A jak okaże
niechęć i zwiedzie mą nadzieję?
Precz, zwątpienie, podejrzenie,
Nie trzeba mi dręczyciela!
Zmykaj pędem, a ja będę
Kochał, gdyż nadzieja mnie ośmiela.
3
Gdybym winił, despekt bym czynił
Mej miłości, wzajemności
nim dowiodę.
Zrób więc próbę! Albo lube
Słowo rzeknie ci, albo na zgubę
i na szkodę.
To czy owo zniosę słowo
Od piękności jej, zniosę cierpliwie,
Snadź nie splami się krzywdami
Tego, kto hołd niesie jej w podziwie.
4
We śnie, zdało się, cieleśnie
(Choć biada mi, sen przepada
jak niknące
Cienie) że chodziła, że gwarzyła
Ze mną gołąbeczka miła
gdzieś po łące.
Szliśmy tak, weseli, aż spoczęli
I wargami do warg przywarli,
Ja i ona, spletli ramiona,
Serca mego skarb w uścisku zawarli.
5
Igrał polny wietrzyk swawolny
I co chwilę burzył mile
włos jej złoty,
Zmysły me zmacał, w obłęd wtrącał,
Gdym oglądał wzloty jej włosów
i trzepoty
Ja odurzony, zapatrzony
W jej więcej niż śmiertelne piękno.
Pokąd sięga urody potęga
Wiedzą ci, co przed nią uklękną.
6
Włosy dokoła, w nich gładkość czoła
Wysokiego jej, spod którego
brew się smuży
Marszczką nie tknięta; i oczęta
Pod nią gwiezdne, miłości przynęta,
gdy je mruży.
Kto spojrzy, na policzku jej dojrzy
Sztandar miłości rozwinięty.
Ach, spoglądam i już pożądam,
Już bym chciał posiąść jej ponęty.
7
Jej czerwone wargi zwężone,
Gdy mu się użyczą, wszelką słodyczą
kochanka swego
Karmią i poją, lubością swoją,
Spokojnie, błogo, żadną trwogą
nie naglonego.
Bródka jej budzi u wszystkich ludzi
Bez nijakiej osłonki
Zachwytu wyrazy, szyja bez skazy,
Podziwu godne są wszystkie jej członki.
8
Dzieli te miejsca najśliczniejsza
Nagość co człowieka urzeka
też i osobno.
Nie równa z niczym prócz słodyczy,
Aż dziw, żem spotkał, jakom żyw,
piękność podobną.
Żadnej wady, żadnej zdrady
Wobec natury doskonałej wzoru,
Żadnej skazy, żadnej zmazy,
Jest królową piękności z wyboru.
9
Gdy tak śniłem, bez trosk byłem
I zda się, że z nią dzieliłem
uciech mnóstwo;
Lecz na jawie żadnych prawie
Nie znajduję i bieduję
przez rozkoszy owych ubóstwo.
Będę zatem ścigał je,
Aż serce me swych pragnień dopnie.
Bo mówią, że odwlekać źle
I że później tego żal okropnie.