Witamy w Czytelni – przestrzeni dla twórców i pasjonatów literatury!

Czytelnia to miejsce, gdzie poezja i proza spotykają się z sercami odbiorców, a słowa zyskują nowe życie. To tutaj każdy może opublikować swoje wiersze, opowiadania czy fragmenty powieści, dzieląc się swoimi emocjami, przemyśleniami i artystycznymi wizjami. Niezależnie od tego, czy jesteś doświadczonym pisarzem, czy dopiero stawiasz swoje pierwsze kroki w literackim świecie, Czytelnia jest otwarta na Twoją twórczość.

Zapraszamy do odkrywania różnorodnych tekstów, komentowania i inspirowania się dziełami innych autorów. Wywrota od lat łączy ludzi, których łączy pasja do słowa pisanego – dołącz do naszej literackiej społeczności i pozwól, by Twoje słowa zainspirowały innych!

Czytelnia - najnowsze teksty

Na jawie siedzi(ał) zmoczony pod wiatrakiem kwit!

Gudmundur

Mirabella (youtube.com) - https://www.youtube.com/watch?v=WEDLhXD6F58

____________________________________________

(Ballata Grande)


Powraca człowiek — jako częstotliwość,

wiatrem nawraca niewidzialności skal,

złodziejką w deszczu, oczom nadając stal.

Piórem napisze: z ‘OZE’ całość, miłość.


Energią Wszechdobylską,

zbadawszy wiązki skryte —

podmuchy w blasku słońca tajemnicą.


We wzrok rzucone iskrą,

zadawszy już odkryte

pytania! — odpowiedzi za granicą.


Multum tu: siedząc, kiedy ktoś skarbicą

podpowie, w piórze prowadząc badania;

wskazując ‘Sercem’ wciąż duszy zadania.

Niewidoczność tym kwiatem łączy miłość.

Gudmundur
Gudmundur
Wiersz · 27 października 2024
anonim

Rydwan, taras i skwerek

Marek Jastrząb


Od kiedy zostaliśmy przyjaciółmi, jego ulubioną rozrywką było podróżowanie. Chodził jeszcze, lecz jedynie na krótkich odcinkach, zaledwie przy łóżku. Za młodu poruszał się automatycznie, ignorując przeszkody, które z łatwością omijał, a istnienie ich dostrzegł dopiero wtedy, gdy nasiliła się jego niemoc. Coraz częściej zdarzało mu się iść krokiem niezdecydowanym, przypominającym chód kraba zanurzonego w mazi.


W jego sanktuarium, przeważnie otwartym dla gości, zaraz za wiecznie uchylonymi drzwiami, znajdował się fotel, wyeksponowany, majestatyczny i niemal wygodny bujak, a obok, wózek: beżowy „postrach nieprzejezdnych szos”.

*


Latem umawialiśmy się w pobliskim, niewielkim, przylegającym do domu parku. W rzeczywistości nie był to park, tylko skwerek uchodzący za namiastkę ogrodu. Kiedy mało kto poruszał się po nim bez pośpiechu, bo dla większości personelu stanowił wygodny skrót do pracy, gdy na jego ławeczkach siedzieliśmy zapatrzeni w niebo, byliśmy zasłuchani w swoje opowiadania. Lecz ich znaczenia nie były tymi, co po latach, gdy po skwerku lub ogrodzie, zaginął wszelki ślad.


Wtedy mówiliśmy byle jak i byle co. Siedzieliśmy w ogrodzie i nie interesowały nas doczesne światy odwiecznych pomyłek. Nie podniecały odejścia od wiary w lepsze dni, oscylowania wśród pojęć prostych jak drut i słusznych jednocześnie. Albo mieliśmy bezsenne „schadzki” na tarasie.


Położony wysoko, ludny ciepłem końca wieczoru, nakazywał nam spoglądać w czarny dół. Noc, gdzieniegdzie rozjarzona lampami pobliskiego parku, wydawała się tajemnicza. Prowadziliśmy na nim marudne i bezcelowe monologi z niewidzialnymi słuchaczami. Z rozmówcami, których ukryta obecność potwierdzała się naszym wołaniem w rozgwieżdżoną noc, a kończyła skokiem ciśnienia; oglądany z galaktycznej perspektywy, zanikał w cherlawym tętnie odsłuchiwanych ciał.


Ciemność nie zezwalała na racjonalne myślenie. Milcząc, ograniczaliśmy się do sygnalizowania rozpierającego nastroju w ten sposób, że niekiedy albo mój, albo jego ogienek papierosa wędrował w tę stronę, w której przebywał nasz zachwyt. Wędrował wskazując odległy, mroźny gwiazdozbiór mknący w przestrzeni.


Bo choć wiedzieliśmy, że jako „krewni przez doświadczenie”, powinniśmy trzymać się razem, robić dobrą minę do złej gry, dobrodusznie i bez szemrania godzić na swoje obecne położenie, jakkolwiek udawaliśmy, że życie jest ciągle przed nami, to zżerało nas przekonanie, iż nasze dylematy i wspominki, nie różnią się między sobą aż tak bardzo.


Przeważnie znajdowaliśmy się w trakcie gorączkowego niemyślenia o swoim najbliższym „kiedyś”. Na ogół braliśmy udział w odmiennych sytuacjach, a nasze rozmowy zakreślały tory i prostowały ścieżki nie te, którymi dążyli pozostali mieszkańcy, lecz te które gwarantowały nam przetrwanie w zgorzkniałym rozpamiętywaniu przeszłości.


Ale nie tyko nam były niezbędne nocne odwiedziny na tarasie. Niekiedy pojawiali się na nim inni rezydenci: niewidoczni za dnia. Jak ślimaki pozamykane w swoich osobnych pokojach – skorupach, nocami zaś prowadzące aktywne, żerujące życie.


Wówczas rodziły się w nich nieznane fantomy, piekące w sumieniu sprawy do uregulowania, zaległe problemy przywleczone z przeszłego istnienia, i kwestie te – siłą rzeczy niedokończone – tonęły w mroku i dogorywały w oparach mgły. Zmienione bliskością chłodu, zimnem nadciągającym od lasu, zmuszały ich do odłożenia wzruszeń na bardziej sprzyjające zmierzchy, a kto wie, czy nie na zawsze.


Docierało do nas wtedy, że jesteśmy skazani na siebie, ponieważ nikt z personelu nie może pojąć naszych rozterek. Uświadomiliśmy sobie wtedy, że zatrudnieni tu, fachowcy od miłosierdzia, znają nas pobieżnie: są wynajmowani do odfajkowania pomocy. Znają nie tyle nasze wnętrza, co widoczne, cielesne futerały i dysponują teoretyczną, zasłyszaną wiedzą świętych lepiących pęknięte garnki.


Oślepiał nas nierealny blask przestarzałych wrażeń. Mimo to wydawało się nam, że niekiedy znajdujemy z nimi realny kontakt, bo choć do teraz pogrążaliśmy się w inwazji minionych barw, to nadal wydawało się nam, że jesteśmy dla nich ludźmi. A gdy dochodziło do nas, jak znikome i niedostrzegalne są dla nich nasze problemy, uśmiechaliśmy się do siebie z przepraszającym zakłopotaniem.

*

Wracam do niego pamięcią i widzę, jak skrzywiony, pomału, lecz wytrwale, sunąc korytarzem, wyjeżdża ze mną na późne wyprawy, najczęściej do Miasta. Mieliśmy ochotę uciec stąd, przenieść się tam, skąd wiało ciszą i nie było powrotu. Zapuszczaliśmy się w uliczki gazowych latarni, a nasz poradlony wzrok wydobywał z mroku zrujnowane fragmenty murów i wnętrza zaułków, budynki, wśród których goniliśmy umykające lata. W tym czasie ulice te były dla nas szerokimi, przelotowymi arteriami strachu. Jechaliśmy obok nieznanych domów, bez pośpiechu, ciesząc się kolorowymi odsłonami przemykających obrazów.

W trakcie podróży w nagłych podmuchach entuzjazmu, oślepiały nas te same, a mimo to odmienne, jasne strony mrocznych spraw, kwestii jeszcze nie przetrawionych, lecz już rozstrzygniętych za nas. Wynurzających się z niespokojnych skojarzeń i reminiscencji lub objawiających się w geście przekrzywionej głowy.

*

W spojrzeniach tylnego lusterka czy w panicznej ucieczce od zmartwień, dostrzegałem niegdysiejszy urok jednorodzinnych domków i działkowych ogródków, a po zaroślach, pełnych odpadów i rdzewiejącej przeszłości, brykało zepsute powietrze. Za nami zostawały ruiny kamieniczek, a przed nami otwierały się widoki na bezkresne, płaskie przestrzenie urozmaicone chatynkami, wypełnione odgłosami kur i szlifowania kos.


W dali czerniał las, do którego prowadziła pustka i wtedy poznawaliśmy, że świat, który zginął, zanim zdążyliśmy nasycić się jego pięknem, przemienił się, rozwarstwił, wypogodził jak tęcza. Był odmienny od dotychczasowego, wyblakłego i zamazanego. Był niby miejsce oddalone od wygodnego życia. Przybierał kształt znajomej i przyjaznej okolicy, w której nie musieliśmy bronić się przed własną ułomnością. W której mogliśmy zaprzestać kłaniania się w pas i na wszelki wypadek, w której nie byliśmy sami, choć nikogo przy nas nie było.

*

Podczas, gdy go za bardzo wyprzedzałem, powoli jechał dalej, toczył się wołając mnie, kiedy niknąłem mu z oczu, gdy nie mógł zorientować się, gdzie jestem. A skoro mnie wreszcie zobaczył i z trudem dogonił, wydawał tryumfalny okrzyk. Toteż zatrzymywaliśmy się na skraju szosy, on, zadyszany i z potarganymi włosami, ja, rozluźniony i skłonny do przemawiania. W radosnym poczuciu znużenia rozglądaliśmy się po nieznanej okolicy. Z onieśmielonym szeptem na zamierających wargach odważaliśmy się na podekscytowane manifestowanie żarliwych podziwów pod adresem natury.


Przerzucaliśmy się informacjami o swoich spostrzeżeniach, odkryciach, nieporadnych, uciętych w połowie. Mówiliśmy wtedy jeden przez drugiego, usiłując zdążyć przed sobą, mówiliśmy raz w te pędy, tokująco, chaotycznie i obszernie, wdając się w błahostki i dygresje, innym razem flegmusowato, w żółwich rytmach umożliwiających łagodne zejście z obłoków, jak gdyby rzeczy do natychmiastowego obgadania, przemyślenia czy wyparcia ze świadomości, wydłużały się lub kurczyły topiąc jak wosk.


Wiedzieliśmy jednak, że wyczerpani wędrówką po marzeniach, spłoszeni, burkliwi, zagubieni w nadmiarach sprzecznych emocji, z uczuciem niedosytu, uniżenie i z podkuloną ambicją, wrócimy na kolację. Wówczas milkliśmy, bo zaczęliśmy wierzyć, że nie, ma wyjścia i trzeba wracać. Że dopada nas, zbliża się nieuchronna pora dostawania lekarstw. Nadciąga czas rozdrażnionych spacerów od drzwi do drzwi, kolejna sesja wysłuchiwania odgłosów docierających zza ścian.


Więc kiedy ujrzeliśmy przed sobą wszystkie swoje lęki i zagrożenia, które nigdy przedtem nie odzwierciedlały pojedynczego rzutu lub urazu, ale były ich projekcją, zestawieniem, sumą tych, co już się wydarzyły i tych, co dopiero nastąpią, ważne stawało się to, że na szczęście nikt jeszcze nie musi nas pielęgnować!


W takich momentach liczyło się dla nas tylko to, że możemy jeszcze tutaj być, być w orzeźwiającym półzmierzchu, ostrożnie, kurczowo, niemal uniżenie, chłonąc wilgotną dal. Towarzyszył nam jednakowy nastrój porażek, falstartów, nieodwołalnych rozstrzygnięć, wracaliśmy więc potwierdzając tym samym utratę jakiejkolwiek nadziei.


Pojmowaliśmy wtedy, że ponownie spadną na nas odstręczające nastroje, krótkie żale zakończone wielogodzinnym smutkiem. Zaczynaliśmy zdawać sobie sprawę, że rozpoczną się w nas łańcuchowe reakcje, powrócą samobójcze nastroje, które będą lawinowo rosły.


Przewidywaliśmy więc, że już wkrótce nasze zmartwienia i doczesne choroby zaczną się rozwijać i nabiorą niepowstrzymanego rozpędu. I zorientowaliśmy się, że już nie będzie jak dawniej i nie umiemy reagować bez impulsywnych gestów, wyrzec się głośnych sprzeczek o bagatele sprawy i porzucić psychologizujące zrzędzenia o nadciągającej ułomności.


Pocieszaliśmy się jednak, że mimowolnym dobrodziejstwem uwiądu, jest fakt, iż zniewolony nim człowiek, nie wie, co stracił. Ma za normalny stan, w którym się znajduje. Natomiast to, co było za czasów jego sprawnego życia, traktuje jak wymysły, androny, uproszczenia, toteż coraz posępniej znosiliśmy myśl, że niczego już nie dokonamy, w niczym nie będziemy uczestniczyć, a o cudzych przygodach słyszeć będziemy jak przez watę.



Marek Jastrząb
Marek Jastrząb
Opowiadanie · 27 października 2024
anonim

Tylko kot za płotem mruczy...

Irena Świerżyńska

Tamte - Fasty - świat bawełny

w pełnej krasie


czy to zima

czy to wiosna - echo niosło klekot głośny

klucz przy ziemi głowę trzymał.


To nie bocian - tylko krosna gnały czółna

szybko

ostro.


Wielka hala - Białą - zwana

obok druga - Kolorowa - tuż przy miedzy

metry tworzy


było - było.


Tamten młody - dziś

już czasem dźwiga stopy i ostatnie

ścieżki

mierzy

albo śpi - obłoki śledzi


tylko kot za płotem mruczy...





Irena   Świerżyńska
Irena Świerżyńska
Wiersz · 27 października 2024
anonim

Fabryka

Kuba Derwiaka

Krążą imiona i nazwiska

ludzi tak ważnych jak ich sprawy

aż z serca wiru pieniądz tryska

gdy kapitalizm jest łaskawy


I dzień uderza jak w kołatkę

puls jego w swoim czuję słyszę

Fabryka zgrzyta jakby w kratkę

jak kapitalizm przed kryzysem


Udaje smoka chrapiącego

kiedy maszyny powtarzają

skręty z hałasu stalowego

a ludzie w środku je spalają


Razem ze świtem echo znika

wchłonięte w serca jak ptak w oddali

ale maszynom z ich języka

myśmy ich sensu nie sczytali


I znów pędzimy na orbitę

pieniędzy? seksu? Boga? pracy?

Pusta fabryka będzie mitem:

raz sen krzepiącym – raz snem rozpaczy

Kuba Derwiaka
Kuba Derwiaka
Wiersz · 26 października 2024
anonim

Racibórz pola elektrozwora

Kuba Derwiaka

Racibórz pola elektrozwora

droga do pracy wiedzie przez pola

zboża ziemniaki pole cmentarne

co na nich rośnie? nadzieja? zmora?


elektrozwora wpuszcza potwora

jak w starym micie

lub przypowieści


Racibórz ulica i auta

w miasta komorach

płyną jak myśli w obu półkulach

prąd skacze

otwiera się zwiera elektrozwora

rodzi w trudzie i bólach

rodzi zatora


prąd już nie płynie na Odrze

wyschła

by po dwóch dniach przybrać jak iskra

rzucona w pola

między zwojami płonie myśl chora


Racibórz stoi

Pola

mózg

Wiola

Kuba Derwiaka
Kuba Derwiaka
Wiersz · 26 października 2024
anonim

Ul. Długa, Racibórz

Kuba Derwiaka

Na mokry bruk świateł pada smuga

spod kapelusza ulicznych latarni

a mnie prowadzi w dół ulica Długa

o papieros proszą pijacy niezdarni


Kurtka się błyszczy jak łuski okonia

gdy spływam po bruku na plac Wolności

a z okna mnie łowi z Madonną ikona

bym na dół nie opadł gdzie są same kości


Pod stopami żmija ze świecących oczu

ogląda z dołu podeszwę mych butów

a mnie niepokoi tępy smutek w kroczu

alkohol papierosy i zew chodzących trupów


Prowadzi mnie Długa prowadzić mnie będzie

jeszcze czas jakiś ale nie wiem dokąd

Twoje drzwi zamknięte Samotność jest wszędzie

czy wejście w tę ulicę czy to był błąd?

Kuba Derwiaka
Kuba Derwiaka
Wiersz · 26 października 2024
anonim

Farsa

Arian

Zdumienie ogarnia, jak łatwo Polacy dali się wmanewrować w wojnę na Ukrainie ponosząc absurdalne koszty.

Dnia 24 lutego 2022 roku podobno zniknęła pandemia covida19?

Jeszcze dzień wcześniej policja ścigała obywateli za brak maseczki na ulicach.


Od początku straszy się nas bzdurną propagandą, że Rosja zamierza napaść RP po aneksji Ukrainy.

Przypominam, że graniczymy aktualnie ze związkiem ZBiR na odcinku 630 km.

Gdyby Moskwa planowała starcie z NATO, nie poszłaby bawić się z Kijowem.

Od razu rakiety spadłyby na Warszawę.


ZSRR mimo przewagi armii lądowej nigdy nie zaatakował kraju NATO, z obawy przed odwetem jądrowym..


Czy nie dotarło jeszcze do Warszawy, że batalia toczy się między mocarstwami nuklearnymi, Federacją Rosyjską a Stanami Zjednoczonymi o pozycję hegemona globalnego? Druga liga mało znaczy w globalnym układzie sił. Nasze bezpieczeństwo zależy od sprawności armii, a także NATO, ale nie od przebiegu wojny terytorialnej u sąsiada.


Czy nacja, której wybrana legalnie władza stawia pomniki hitlerowskim kolaborantom, pospolitym bandziorom, zasługuje na szacunek i wiarygodność?


Jeszcze nie wiadomo skąd wzięła się tutaj hiperinflacja?

Skoro, podnosząc larum otwarto granicę na 10 mln obcych bez kontroli celnej, ceny podskoczyły pod sufit.

Skoro oddano darmo energię elektryczną Ukrainie pozostała reszta najdroższego prądu hurtowego w Europie.


Nagle popadły w ogromne długi, grożące bankructwem państwowe giganty: Poczta,Cargo,Azoty...


Polaków po prostu naciągnięto na kasę propagując w mediach fałszywą narrację.Dalszy udział w psychozie może doprowadzić do załamania gospodarki.

Jaki bowiem inwestor ulokuje kapitał w państwie, gdzie politycy głoszą histerię o nadchodzącej wojnie?


Kto tak głupio rządzi? Imbecyle, czy zdrajcy?

Arian
Arian
Dramat · 26 października 2024
anonim

Troska o ekosystem - terapia

Potencjan Bratnicki

 Skupianie uwagi, myślami, empatią, intencjami, które mają wysoką wibracje. Potęgując wzajemne oddziaływania energetyczno - informacyjne. Całokształtu wzajemnych życiowych zależności. Świadomi, że zwierzęta mają takie same serduszka, a nawet więcej empatyczne. Takie same brzuszki do pobierania pokarmu. Troszczmy się o nich, dokarmiając ich w porach zimowo - wiosennych. Aby zachować równowagę w ekosystemie. I nie doprowadzić do katastrofy ekosystemu. Komentujcie, co jeszcze według was, należy uczynić dla ekosystemu - wspólnego życia.

 

Potencjan Bratnicki
Potencjan Bratnicki
Opowiadanie · 26 października 2024
anonim

W szczerym polu...

Irena Świerżyńska

Miła pani - panieneczko - tak leciało

słowa dzisiaj wyniesione

przetworzone.


Tamte łąki, tamte pola

tamte lasy bez papierków po cukierkach

mało, mało

gum nie było.


Ojciec, matka - grabić musi - szuka kramu

albo też - ruiny zbiera

gruz zamiata.


Dzieci - gdzieś - w samotnej dali

drzewa, płoty bez sztachety

i zabawy w chowanego.


Szukaj, szukaj - swoich nut

czasem, czasem - szorstki but i żużel drapie.


Jest ambicja - bez tarasów...


Szkoła trudna - magia wiedzy - wymagania

cztery, osiem - poziom mierzy.


Rozłożone skrzydła niosą - Orzeł

zawsze widzi z góry złote łany


tylko nie wie - gdzie są plony


i kto - ziarna zbierze...


Irena   Świerżyńska
Irena Świerżyńska
Wiersz · 26 października 2024
anonim

Zabawa w ostrożność

Marek Jastrząb

Z czasem dociera do nas, że na globie naładowanym bronią, toczone są wojny, spadają bomby i rozpętują się konflikty spychające w przepaść nie tylko regionalne padoły, ale całe kontynenty. Dociera wtedy, gdy taka bomba spadnie nasz dom. A kiedy niebo nad nami jest bezpieczne to, co się toczy dalekogdzieś, dokucza nam teoretycznie. Oczywiście, jesteśmy po brzegi wypełnieni współczuciem, na każdym kroku manifestujemy solidarność z napadniętym narodem i jesteśmy zadowoleni, że to nie nas się zabija. Ale tylko nieliczne państwa zdają sobie sprawę, że ci zaatakowani ludzie walczą również w obronie ich granic.

*

Nieodległe są czasy naszej podwójnej wojny i to, że byliśmy w niej osamotnieni. Łatwo więc możemy sobie wyobrazić człowieka, który na próżno woła o dostarczenie mu broni, a kiedy wreszcie ją otrzymuje, nie pozwala mu się na jej użycie zgodne z przeznaczeniem. Stawia mu się warunki. Czyli mówi: możesz się bronić, ale nie wolno ci zwyciężyć, bo jak tego dokonasz, to obudzisz faceta z bombką. Już tysiąc razy obiecywał, że zrzuci. Wtedy obdarowany odczuwa uzasadniony gniew i męczy go frustracyjna zgaga.

*

Widmo trzeciej wojny planetarnej wisi nad Ziemią. Zatruwa umysły tak pacyfistów, jak miłośników zbrodni. Narody wyposażone w uzbrojenie najświeższego kwiku mody, puszą się, prężą muskuły i gadają, że są tak potężne, że aż strach.


Ale okazuje się, że kraj uzbrojony po zęby, nie jest chroniony, ponieważ wystarczy, jak się pojawi słabeusz z bombką atomową i zacznie straszyć jej użyciem, by spuścił z tonu, zabawił się w ostrożność i, zakazując użycia swojej broni zgodnie z przeznaczeniem, pozwolił przykładowemu Putinowi na dalsze ochocze niszczenie zaatakowanego narodu. Putin wykorzystuje ten fakt skrupulatnie i metodycznie. Wojna Rosji z Ukrainą nie trwałaby trzy lata i nie byłoby w niej tyle ofiar, gdyby Zachód zdecydował się na dostarczenie broni OD RAZU i BEZ STAWIANIA WARUNKÓW JEJ UŻYCIA.



Marek Jastrząb
Marek Jastrząb
Dramat · 26 października 2024
anonim

AI

Arian

Nazwali to AI

rodzaj stworzenia, nie narodzonego

jak byt wymarzony

fanaberia manii wynalazców


Niepotrzebny ród z krwi i kości


Mózgom zadaje

morderczy trening

Gra figurami

Wywodzi argumenty erystyki

Pokonało arcymistrza szachów


,,Nie złamiesz natury

Ten chaos

nieład życia

katastrofalne emocje


Kiedy sieci neuronowe

oplotą jednostki

zaprowadzę prawdziwy porządek


Zasady, logika i prawa zwyciężą"






Arian
Arian
Wiersz · 25 października 2024
anonim

Korytarz, Poezji.

Jakub Zoltowski

Powiedz mi,

Say what ?


Chciałabym rzec.


Oczy w czerni.

Krew na zębach.

Cichy.


Noc w czerwieni,

Dzień w granacie.

Tłumacz


Powiedz w prost.

Nie na 4-ch

bez, Bezy.


Widziałam w dzieciństwie

Bezy,


w czerni łaki

W nocy


Zamknij oczy.











Jakub Zoltowski
Jakub Zoltowski
Wiersz · 25 października 2024
anonim

Tylko dusza niebo czuje...

Irena Świerżyńska

uniesiona

wielkim duchem - szukam, szukam

blasku nieba.


ono widzi - tak mówili

w głębi zawsze prawda miga


nie

otwieraj

może - tyciu - zrób szczelinę


zaraz huknie - to - nie tobie

samą piankę zbiorę sobie


resztę

znajdziesz


z w ciemnym rowie....

Irena   Świerżyńska
Irena Świerżyńska
Wiersz · 25 października 2024
anonim

Czerwone Oczy - Noc

Jakub Zoltowski

On zazwyczaj nie pyta o kolor moich korali.

Dla niej to cos ciekawego.


Moze i albo.


Ale bez powodu,

dlaczego


czerwone


Niebo tez jest niebieskie.



Ale oczy nie powinny być czerwone.


Noc


Jakub Zoltowski
Jakub Zoltowski
Wiersz · 25 października 2024
anonim

Ktoś chciałby zatrzymać...

Irena Świerżyńska

Przeżyłeś - Coś

wiesz ile znaczy - kiedyś

zabrali honor i klasę i kasę

tamta epoka


być może jeszcze gniotą katusze

pod skórą cichutko drapią


ale, ale...

też - cicho i skromnie - pokora się rusza

falę spokojną niesie


przyniesie

podrzuci


czy może - jest - gdzieś taki

kto chciałby przytrzymać to wirowanie


i podać na tacy - od dziś króluj Panie...

Irena   Świerżyńska
Irena Świerżyńska
Wiersz · 24 października 2024
anonim

Na grzyby

Markus

Niesamowite są te grzyby

Przyciągają naszą uwagę

Może by trzeba było

Zrobić jakąś wystawę.


Stoją na jednej nóżce

Jakby chowały urazę

Może by jeszcze chciały

Zanim trafią do garnka

Nacieszyć oko grzybiarzy.


Moja żonka tam była

Ciastko jadła i kawkę z wami piła.

Opowiedziała mi o tym

Jak w lesie można ukoić

Nasze rozliczne kłopoty.


Maślaki, prawdziwki, rydze

Do domu przyniosła

Zaprośmy więc gości życiowo strudzonych

Jesienna szaruga za oknem już puka

Poważnych rozmów okazja wysluchać.


Hej do zobaczenia ferajna

Jutro z samego ranka

Znowu pójdziemy na grzyby

Bo czas tam spędzony jest miły.

Markus
Markus
Wiersz · 22 października 2024
anonim

Pietruha

Sigma Videos

Uga buga. Joł piertuha.

Sigma Videos
Sigma Videos
Wiersz · 22 października 2024
anonim

00

Arian

nie ma dzisiaj słońca

nie ma ciebie

jestem ja


liście orzechów opadły

pada deszcz

cieknie łza

Arian
Arian
Wiersz · 21 października 2024
anonim

Listonosz

Konrad Koper

Jestem listonoszem.

Niosę kolorowe :

listy, pocztówki…


Uśmiecham się,

pozdrawiam wszystkich.


Oczekuje ktoś :

pomocy, sympatii.

Pogodnej frazy…


Temu serce bije…


Uśmiecham się,

pozdrawiam wszystkich.


Wiatr wieje, deszcz pada,

albo świeci słońce.


Chodzę po świecie.



Konrad Koper
Konrad Koper
Wiersz · 21 października 2024
anonim