krąg przytkany
kot gdzieś w kącie
mur i ściany - duch szarpany
dookoła ciemna fosa
obręcz
tworzy
w środku
puchnie - wir i basta
Kamil - był - jest szum
i góra ciasta...
Witamy w Czytelni – przestrzeni dla twórców i pasjonatów literatury!
Czytelnia to miejsce, gdzie poezja i proza spotykają się z sercami odbiorców, a słowa zyskują nowe życie. To tutaj każdy może opublikować swoje wiersze, opowiadania czy fragmenty powieści, dzieląc się swoimi emocjami, przemyśleniami i artystycznymi wizjami. Niezależnie od tego, czy jesteś doświadczonym pisarzem, czy dopiero stawiasz swoje pierwsze kroki w literackim świecie, Czytelnia jest otwarta na Twoją twórczość.
Zapraszamy do odkrywania różnorodnych tekstów, komentowania i inspirowania się dziełami innych autorów. Wywrota od lat łączy ludzi, których łączy pasja do słowa pisanego – dołącz do naszej literackiej społeczności i pozwól, by Twoje słowa zainspirowały innych!
krąg przytkany
kot gdzieś w kącie
mur i ściany - duch szarpany
dookoła ciemna fosa
obręcz
tworzy
w środku
puchnie - wir i basta
Kamil - był - jest szum
i góra ciasta...
Bezcielesne są dni, kiedy czas
mija się
z ostatnim wstępem do zwycięstwa.
Bolesne noce, gdy samotność
staje na baczność,
by odprawić
rozrachunek sumienia.
Czuję pierwszy podryg
czułości -
odosobniony i ubezwłasnowolniony
jak serce, co przeplata się
z gwiazdami,
którym odebrano raj.
Moje ciało chadza pustymi ścieżkami -
dłonie szukają ucieczki
przed miękkością ścian,
bagażem sufitu.
Twoje posłuszeństwo odkrywa
nienapoczęte bramy,
słupy graniczne,
kamienie węgielne - aby bronić się
przed upadkiem, przed zwątpieniem
w to, co kocha
i odmienia się przez serce.
To prześmiewczy sen -
rozpleniły się
bezsenne kwiaty, skrawki pamięci,
ostatnie uderzenie serca.
Nie odkryję cię na nowo - prędzej runie
moja rzeczywistość,
pieszczotę zwieńczy łza.
Choć dziś te kilkaset rakiet,
Nad otulonego nocą Izraela niebem,
W umysłach całej ludzkości trwożne rodzi pytanie,
O tak niepewnej przyszłości bieg,
A my wpatrzeni w ekrany telewizorów,
Wsłuchani w głosy ekspertów z radiowych odbiorników,
Daremnie usiłujemy konstruktywne wnioski wysnuć,
O nieskuteczności kolejnych pokojowych planów…
Dziś gdy pobożni chasydzi,
Całonocnym rakietowym ostrzałem zmęczeni,
Opierając głowy o betonowych schronów mury,
Odpływają nieśpiesznie w o przeszłości narodu wybranego sny,
Nabożny śpiew z tamtej pamiętnej Paschy,
W noc przed wyjściem z egipskiej niewoli,
Z zasnutej mgłą niezliczonych tajemnic starożytności,
Niesie się wciąż współczesnymi nocami,
By dotrzeć niesłyszalny do uszu wszystkich,
W jakiejkolwiek stronie świata cierpiących ucisk,
Łagodnym tchnieniem pociechy,
Uśmierzając ból nerwów rozszalałych…
Lecz ludzkość pouczeń Historii niepomna,
Nieistotnymi drobiazgami dziś tak bardzo zaślepiona,
O niedawnej przestrodze zapomniała,
Gdy w ogniu stanął niedawno inny kraj…
Kiedy to inna straszliwa wojna,
Rzesze bezbronnych ludzi dotknęła,
W wielopokoleniowych domów gruzach,
Grzebiąc milionów Ukraińców marzenia…
Gdy z każdym dniem piętrzące się gruzy,
Gwarnych niegdyś miast wielomilionowych,
Stawiały wymowne pytanie o przyszłość ludzkości,
Wciąż zbywane milczeniem przez masy,
A niczym mosiężne starego zegara wskazówki,
Wybijające nieubłaganie godziny do śmierci,
Kolejne dronów kamikadze wybuchy,
Wybijały czas cywilizacyjnego regresu ludzkości…
Gdy wciąż kolejne nieprzespane noce,
Znosić musieli wycieńczeni ukraińscy cywile,
Krzepiąc się niekiedy jedynie dobrym słowem,
na mrozie wyszeptanym z Nadzieją ukradkiem,
Gdy pozbawieni prądu i bieżącej wody,
Z podkrążonymi oczami po nocach nieprzespanych,
Cierpieć musieli dni codziennych trudy,
Pośród przygnębiających obrazów zniszczeń wojennych,
Gdy wciąż kolejne eksplozje,
Pośród morza wojennych zniszczeń,
Spędzały z powiek spokojny sen,
Kolejnych wybuchów niosącym się odgłosem,
A niejeden starzec pośród miast bombardowanych,
Mroźnymi nocami tulił swe wnuki,
Ocierając z zimnych ich policzków gorzkie łzy,
Roztrzęsionymi pomarszczonymi dłońmi,
Łzy ukraińskich dzieci,
Choć spowił niebo wybuchów dym,
Z zaświatów dostrzeżone przez Anioły,
Ocierane były niewidzialnymi ich dłońmi…
Choć dziś inny ostrzał rakietowy,
Tak bardzo przecież podobny do tamtych,
Nad przyszłością świata każe się zastanowić,
Odkładając na bok nasze codzienne sprawy,
Współczesna ludzkość tak bardzo ułomna,
Grzechami hedonizmu tak bardzo zaślepiona,
Nie mogąc się zatopić w swych sumień głębinach,
Do głębokiej duchowej refleksji pozostaje niezdolna…
Wielomilionowych miast ostrzały,
Są dziś przestrogą dla całej ludzkości,
O której pogrążona w sprawach błahych
I tak zapewne niebawem zapomni…
Gdy upłynie kolejnych kilka dni,
A świat na powrót w marazmie się pogrąży,
Ludzkość zaślepiona pędem ku nowoczesności,
Zapomni także i tej przestrogi...
Biliardy znikomych cząstek,
jedna jest różnobarwna.
Biliardy wszechobecnych gwiazd,
wiele jest statystycznych.
Ja jestem niczego sobie.
Za bardzo Cię kocham żebym mógł Cię opuścić
Nie każ mi nigdy więcej Ciebie z serca wypuścić
Nie chcę abyś na zawsze kochała kogoś innego
Nie szukaj we mnie człowieka jedynie winnego
Popełniłem wiele błędów których bardzo żałuję
Teraz każda myśl o nich mnie w całości rujnuje
Bardzo starałem się być dla Ciebie kimś ważnym
A od wielu lat toczę wewnętrzną walkę z każdym
Chciałbym już żebyś z powrotem do mnie wróciła
Abyś smętne dni w prawdziwe szczęście obróciła
Teraz z pewnością to Ciebie w ogóle nie obchodzi
Bo twoja dusza przy kimś innym za rączkę chodzi...
Jednak mam cichą nadzieję że się kiedyś spotkamy
I drogą pokoju drugą szansę sobie w miłości damy
W konstelacji gwiaździstej nocy tak sobie osamotniony stoję
I nieprzerwanie myślę o tym co było piękne między nami
Może kiedyś nieszczęsne swoje łzy za Tobą na zawsze ukoję
Lecz teraz intensywnie szlocham całymi dniami i nocami
I nadaremnie krzyczę: Gdzie jesteś moje najdroższe kochanie!
Czemuś mnie zbyt wcześnie w prawdziwej miłości opuściła...
I czy kiedykolwiek prześladująca mnie tęsknota za Tobą ustanie?
Żeś sztylet już wystarczająco głęboko w moje serce wbiła...
Od dawna żyje dniem w którym mam Cię tylko dla siebie
Wiedz że z nikim innym nie było mi tak dobrze jak z Tobą
Lecz cóż z tego gdyż nie ma już naszych gwiazd na niebie…
A moja każda myśl o Tobie staje się nieprzemijającą dobą...
Dosłownie wszystko to co cudowne przypomina mi Ciebie
Tak bardzo tęsknię za twoim iście beztroskim uśmiechem
Ty jako jedyna nie zawiodłaś mnie gdy byłem w potrzebie
Każde twoje czułe słowo odbija się w mojej głowie echem
Wiedz że od trzech lat niemiłosiernie cierpię nie bez kozery
Tak bardzo brakuje mi twojego hipnotyzującego spojrzenia
Teraz chce być tutaj z Tobą do bólu jak najbardziej szczery
Chciałbym po tych trzech latach twojego wtórnego ujrzenia
Wiedz że nie interesują mnie prócz Ciebie inne dziewczyny
Tylko przy Tobie moje serce doznaje prawdziwego ukojenia
Mam nadzieje że kiedyś przebaczysz mi wszystkie złe czyny
A po naszej waśni z przeszłości zostaną tylko wspomnienia
Zewsząd widać otaczającą piaszczystą pustynie
Środkiem niej przepływa sobie jednostajnie Nil
Rdzenni napełniają błyskotką okrągłe naczynie
Od zatłoczonej prowincji dzielą ich już kilka mil
Na horyzoncie można łatwo dostrzec piramidy
Które imponują wędrowcom chmur widokiem
Na tych terenach zrodziła się opatrzność Izydy
Uważnie strzeże ich armia pod faraona okiem
W centrum regionu można zobaczyć świątynie
Tam enigmatyczne rytuały odprawiają kapłani
Ich wyznanie w piasku przez wieki nie upłynie
Proroczo przez nadziemskie bóstwa są posłani
Kiedy już odpadnie ostatni płatek białego irysa
Otwierają się w piramidzie obszerne grobowce
Dusza leci do podziemnego królestwa Ozyrysa
A po faraonie zostają tylko kosztowne surowce
Przede mną stoją wzniesione pradawne pałace
Któż by to przypuszczał że są aż tak olbrzymie
Podążając w inną stronę widzę misterne place
Ależ wyrosłeś jak na drożdżach mój ty Rzymie !
Pamiętam cię kiedy stałeś w płomieniu dymie
Kiedy nawiedziła cię Wielka Wędrówka Ludów
Paląc w tobie to co od początku wiodło prymie
Mało kto dał wiarę że otrząśniesz się z gruzów
Nawet ci którzy pokładali w Tobie duże nadzieje
Godząc się już ostatecznie z przykrym upadkiem
Haniebnie wymazywali z kart istnienia pradzieje
Odpływając daleko w zamorskie lokacje statkiem
Lecz mimo to przetrwałeś i do dziś jesteś z nami !
A wraz z całym tobą ruiny uczęszczanej Ateneum
Aż współcześni ludzie zalewają się na wieść łzami
Bo zachowało się wszerz widowiskowe Koloseum
Dziewczyno – zejdź mi już lepiej z oczu !
Nie cieszę się jak kiedyś gdy Cię widzę
Możesz pozostać samotnie na uboczu
Za to co mi zrobiłaś Ciebie nienawidzę...
Mówiłaś mi że mnie nad życie kochasz
Lecz twoje słowa okazał się być puste
Z pewnością teraz mnie tu nie słuchasz
Gdy szlocham w nocy za Tobą w chustę...
Mówiłaś mi że będziemy zawsze razem
Lecz nawet to dla Ciebie nic nie znaczy
Staliśmy się dla siebie nikłym obrazem
Wiedz że teraz przeżywam w rozpaczy...
Obiecywałaś mi naprawdę wiele rzeczy
A ja naiwnie uwierzyłem w każde słowa
Twoja nieszczerość bardzo mnie kaleczy
Od dziś zapisuje pusty rozdział od nowa...
Od finału Pierwszej Wojny Światowej minęło przeszło sto lat. Jej pozostali przy życiu uczestnicy wykruszyli się. Podobnie z drugą. Początkowo obchodzono jej zakończenie co roku. Na temat jej przebiegu pojawiały się liczne artykuły, szczegółowe opracowania i dogłębne analizy. Lecz razem z upływem lat, wspomnienia zacierały się, blakły, ginęły w sprzecznych spojrzeniach historyków. Tym sposobem fakty stawały się przypuszczeniami. Można było je poważać, relatywizować i prowadzić coraz mniej namiętne spory.
Analogicznie z nastawieniem do Powstania Warszawskiego. Ale choć jego świadkowie żyją jeszcze, to pamięć o tamtych czasach zaczyna zmieniać psychiczne kolorysty i, z punktu widzenia obecnych pokoleń, oceniana jest przez ludzi, którym obce są tamtejsze realia: znają niedostępne wówczas szczegóły i na podstawie świeżo odkrytych faktów – wyciągają pochopne wnioski z tamtejszych postępowań.
*
Urodziłem się po wojnie. W kinach, prasie i codziennych rozmowach, roiło się od związanych z nią problemów. Dyskutowano o nich, sprzeczano się na ich temat. Filmy o wojennej tematyce nie schodziły z ekranów. Obraz hitlerowców był jednak schematyczny i fałszywy. Niemiecki najeźdźca okazywał się mniej rozgarniętym człowiekiem od podczłowieka z nim walczącego; sowiecki agent Kloss górował inteligencją nad Brunnerem; nie do pomyślenia był fabularny wizerunek hitlerowca walczącego z faszyzmem; obowiązywał stereotyp głupawego hitlerowca – sadysty, a jego nienawistny obraz, utrwalił się we mnie na długie lata.
*
Wiele po wojnie robiono, by nie odrodził się faszyzm, a zbrodniarze ponieśli karę. Gestapowców ścigano i poszukiwano po całym świecie. Znaczna ich część ukrywała się po rozmaitych Argentynach i tam, pod zmienioną tożsamością, udawali porządnych ludzi. Lecz odnotować trzeba, że gros z nich wymknęło się sprawiedliwości i znalazło schronienie wśród naukowców pochodzenia alianckiego; Los Alamos tego widomym przykładem. O stosunku do nich nie decydowały popełnione zbrodnie, lecz przydatność dla zwycięzców.
Marzenie pesymisty
Pragmatyczne, a z czasem pobłażliwe podejście do pokonanych, zaowocowało próbami lekceważenia tego zjawiska i niebezpieczna ta ideologia pobłażania rozprzestrzeniła się po całym świecie. Jej tryumfalny powrót na polityczne salony zaczął się małymi kroczkami:. od nieśmiałego przebąkiwania o tym, że w zasadzie Adolf Hitler nie był taki zły.
Bagatelizowano okrucieństwa; Mein Kampf doczekał się potępienia za namawianie, sprowokowanie i doprowadzenie do wojennych zbrodni, natomiast gloryfikacji za receptę na osiągnięcie gospodarczych sukcesów. A dalej, to już poszło; kraje dotychczas nieskażone faszyzmem jęły się radykalizować. Ich obywatele zamykali oczy na skutki faszyzmu i jęli skłaniać się do rezygnowania ze swojej demokracji, na rzecz silnej dyktatury. Z radością stwierdzić należy, iż krajów o brunatnym zabarwieniu przybywa. Jest więc spora nadzieja, że wkrótce zawładną całą Ziemią.
oj - przyszła już jesień
a serce w szarości
czemu tak trudno - już nie chcą miłości
jesienna aura skroni nie przygniata
i tu gdzieś czeka
przejrzysta i czysta miłość do człowieka
dobra szuka wszędzie
nigdy nie chce złego - płatki w sercu nosi
odda bukiet cały ciepło błysk i dotyk
nutą smak poprawi
i o nic nie prosi
pokaż pokaż pokaż - ogrzej tamte loty
otwórz serce swoje dodaj woń tęsknoty
tak chciałabym poczuć
co znaczy duch złoty
nieważne
tu mury ściany dachy bramy
to niby bogactwo tylko trzyma ramy
i nie tu jest Niebo
najważniejsza dusza
pełna dobrej wiary
jeśli ego śpiewa błysk gubi kolory
oko smugi zbiera blady ogród cały
zgubił lot radości i nie gra do pary
rdzawy liść się ścieli
zimą pachną drzewa - echo głosy nosi
tam gdzie miłość w sercu pika
bliskość zdobi płoty...
spocznę na kozetce
rozepnę szary prochowiec
zobacz duszę czystą
zdejmę bordo beret
w nim schowam serce
które pragnie bić dla ciebie
z kieszeni wyjmę pomięte wiersze
przeczytam ci jeden
może zmiękniesz
przygarniesz mnie do swego życia
będę śpiewał poezję
czystym wreszcie
obmyję stopy
przebyłem kawał drogi
od narodzin po kłamstwa i pożogi
skonałbym bez wybaczenia
przed mostem życia
dla Dorotki
Twoje włosy kręcą mną
we wszystkie strony
Taniec z torebkami
jest dla mnie za trudny
Lubię jak są częścią Ciebie
jak noga czy ręka
Twój uśmiech robi niebo
jasne bezchmurne
jego błękit przechodzi
w turkus Twoich oczu
Ocean Spokojny
Idziesz w sukience
pachnie ziołami
śpiewa Natalia
Biegnę za Tobą
Zdązymy na zycie
Ciemność tak bliska, a jednocześnie
rozlegle niedostępna.
Zza węgła wygląda noc,
cała czarna
jak kubek kawy, którą zwykłam pijać
do poduszki.
Jesień? Zanim powróci,
zdołam uśmierzyć
prorocze sny, usidlić wiatr,
zagarniający życie
lodowatą, niemal martwą dłonią.
Pragnę dostrzec w tobie
drogowskaz, jaki objawi
rozwiązanie tego misterium.
Mój czas kocha się
w igliwiu wciąż młodych gwiazd,
rozkoszuje się deszczem,
który pozwala zaspokoić potrzebę
na strach.
Skąd w twojej przyszłości
tak wiele smutku?
Skąd tyle skaz, skoro milknie powietrze?
Przychodzisz, choć wiem: cienka
i jałowa jest nowa skóra poematu.
Powracasz, lecz rozumiem: liche
stało się istnienie, które nie doczekało się
wczorajszego wieczora.
Lgnę do ciebie, tak jak smutek
lgnie do łez; rozpościeram senne złudzenia,
aby zrozumieć potęgę nienawiści.
Złamana w połowie, wystawiona
na nadludzką nowomowę,
znajduję ukojenie w samotności.
Czy odnajdziesz mnie, gdy ciało
stanie się wreszcie wymówką dla duszy?
Moje jutro, dotkliwie wymuskane,
okaże się pretekstem do wiary,
do ufności - przepadnie bez myśli,
bez nienasyconej pustki.
Poczuję w sobie ten wiatr,
za jakim bezsensownie się uganiam.
Odejdę za granicę zapomnienia, za linię,
dzielącą nas od strefy milczenia.
Dziś pełna gala - ślubne wyzwanie
musisz być piękna
pamięć
zostanie
na zawsze - na długo
aby ten blask podrzucał chęci
do ciebie
do twego
serce otwierał - gdy chmury na niebie.
Pragnę być bielą
Która niknie w czerni
Białą skarpetką
W atramentowym bębnie pralki
Pragnę być bielą
Która zdradza sny
I choć na krótki moment
Pozwala mężczyźnie zrozumieć kobiety
Pragnę być bielą
Która jest odkupicielem
Filantropem ducha
Wybawcą niewybawionych
Pragnę być bielą
Jak ściany w domu pogrzebowym
Ostatnim domu-przystani, w którym miałem nadzieję
Że wstaniesz nagle
I chwycisz mnie za rękę
I tym pochwyceniem
Pokarzesz mi
Że już wszystko będzie dobrze
Ale nie wstałeś
Nie zwaliłeś się na mnie jak niedźwiedź
Twoja ręka mojej nie pożarła
I ja rozumiem doprawdy doskonale
Doprawdy, rozumiem bardzo świetnie
Rozumiem, że nie każdy miałby siłę
By wstać
Nawet Ty
Więc teraz wracam do domu
I jestem już w domu
Podczas gdy ty popiołem już jesteś
A ja już całkiem do Ciebie w niczym niepodobny
Niepodobny w pragnieniu bieli
Niepodobny w glizowej trumnie
Niepodobny wcześniej niemniej teraz
Tylko tak różny, tak różny
Różny w pragnieniu bieli
Różny, bo w niebie nie anieli
Różny, obcy, inny, nie ten, nie swój, nie twój
Ani nie nasz
Nie, nie nasz jest Dom Bieli
Nie nasze jest pragnienie Domu
Choć wciąż nie obce nam jest
Pragnienie Domu
Poszlibyśmy gdzieś,
Za miasto tam, gdzie busz,
Na jesień albo w zimę
Po papierosy lub struchlałe liście.
Jurnie by było i mgliście by było;
Na twoich ramionach bym stał,
A ty na moich byś stała,
I tak doszlibyśmy do maszyny Nieba,
Jak dwie strony tej samej monety.
Ale nie pójdziemy.
Spójności nie dostaniemy.
Bo ty tylko w tym wierszu istniejesz.
I choć kocham ciebie bardzo,
Bardziej niż ten i tamten haszysz,
To nie wzruszę się nawet,
Gdy zamknę szufladę
I ruszę w życie dalej.
Już zaraz odłożę na bok ciebie,
I twoje dziwne wspomnienie,
Aż w końcu, tak jak ty,
Będę myślał, że nie istnieję.
Więc chyba lepiej już teraz
Wyszeptać smętne "żegnaj"
Żegnaj, moja-nie,
Żegnaj.
Nie mądrym jest
W poranki takie jak te
Wychodzić z nożem na wydmy.
Jakże trudnym jest wtedy trzymać się piasków,
Tych prochów i kamieni,
Z tych, którym nigdy nie przeszło przez myśl,
Żeby usta swoje
Złożyć na wodnym ołtarzu horyzontu.
(Świat nigdy nie widział starszej historii)
Podziemia aksamitne,
Gdzie pełno jest tęczowych ryb,
Kuszą jednak przeokropnie;
Co nieznane przyciąga,
Co znane odciąga,
I jak matka nie-swoja
Zaciąga na wydmy.
A reszta cała:
Wyłzawienie, samomord, i później,
Gdy już się wylewa nektar swój w usta słońca –
Żałość niewymowna.
(Świat nigdy nie widział starszej historii)